Głos św. Jana Chrzciciela nr 101

Opublikowano:

Może nam się wydawać, że nadanie dziecku imienia wynika z faktu, że oto narodził się nowy człowiek, którego – mówiąc kolokwialnie – należy jakoś nazwać. I tak i nie! Odrywając każde nowe życie od wiary katolickiej można by tak sądzić. W takim przypadku właściwie nie ma znaczenia jak czy jakim imieniem czy „nazwą” kogoś obdarzymy. Można pójść za modą, tą serialową także, za pięknym brzmieniem imienia lub jego zdrobnieniem. W czasach komunizmu nadawano dzieciom w krajach bloku wschodniego imiona, czy raczej nazwy m.in. takie: Stalina – dla dziewczynki, Traktor - chłopcu, a bliźniakom Rewo i Lucja, aby móc pięknie zawołać po nie z okna kuchennego: „RewoLucja”.

Istnieją również pewne tradycje rodzinne, że najstarszemu synowi nadaje się imię ojca, a córce matki – choć to rzadziej. I tak, np. syn jest Stanisław, ojciec, dziadek, pradziadek itd. Noszą to samo imię. Ciekawa i godna poszanowania jest taka praktyka pod warunkiem, że w imieniu nie tylko przemawiają do człowieka jego przodkowie, ale konkretna osoba święta, zbawiona. Choć imię nowo narodzonego dziecka należy zgłosić jak najrychlej do USC, to jednak faktycznie dniem nadania imienia jest moment sakramentu chrztu św. W chrześcijaństwie, idąc za tradycją żydowską, nadanie bądź zmiana imienia wiąże się z nadaniem przez Boga misji, powołania. We chrzcie Chrystus powołuje każdego do nowego życia w Nim, dziecko staje się dzieckiem Bożym zaproszonym do dziedziczenia Nieba, życia wiecznego. Stąd bardzo ważne jest, wymagające zastanowienia, aby rodzice będący dla dziecka zastępcami samego Pana Boga zatroszczyli się o godne, wartościowe imię.

Więcej w GLOS_NR_101.pdf