Przyzwyczaiła nas wiara, że Duch Święty szczególnie strzeże papieża i daje mu łaskę mądrości. Przyzwyczaiła nas pewność, że jego decyzja jest w Kościele najważniejsza, a gdy chodzi o kwestię wiary i moralności - nawet nieomylna. I nagle teraz, gdy papież z tą samą asystencją Ducha, podejmuje decyzję o zrzeczeniu się urzędu, nie wiemy gdzie wiara, a gdzie przyzwyczajenia.
W pierwszej części pisałem o micie o abdykacji, pokazując, ilu papieży zrzekło się urzędu oraz jak bardzo zaszkodziło Benedyktowi XVI postawienie obok Celestyna V. Czas na drugą część niezamierzonego "dyptyku o abdykacji".
Przyzwyczajenia
Przyzwyczaiły nas ostatnie 600 lat, podczas których to śmierć każdego z papieży kończyła jego pontyfikat. Nie przebijał się do naszej świadomości kanon 332 Kodeksu Prawa Kanonicznego, którego drugi paragraf mówi: "Gdyby się zdarzyło, że Biskup Rzymski zrzekłby się swego urzędu, to do ważności wymaga się, by zrzeczenie zostało dokonane w sposób wolny i by było odpowiednio ujawnione; nie wymaga zaś niczyjego przyjęcia".
Przyzwyczaił nas pontyfikat Jana Pawła II, a lepiej rzecz ujmując, częste pytania i spekulacje stawiane przez watykanistów odnośnie jego abdykacji. Odpowiedzią był wizerunek papieża, który słabnący, mimo wieku, mimo chorób, trwał, opierając się o krzyż pontyfikalny. Nie dostrzegliśmy fragmentu jego Konstytucji Apostolskiej o sede vacante i konklawe Universi Dominici Gregis, w którym wspomina o "dniu śmierci papieża lub dniu, w którym następuje wakat Stolicy Apostolskiej".
Przyzwyczaiło nas przekonanie, że władza papieska ma charakter ojcowski, a ojciec przecież nie abdykuje. Przyzwyczaiła nas wiara, że Duch Święty szczególnie go strzeże i daje łaskę mądrości, przyzwyczaiła nas pewność, że w Kościele decyzja papieża jest najważniejsza, a gdy chodzi o kwestię wiary i moralności - nawet nieomylna.
I nagle teraz, gdy papież podejmuje decyzję o zrzeczeniu się urzędu, nie wiemy, gdzie wiara, a gdzie przyzwyczajenia.
Pięć filtrów
Warto to wszystko przefiltrować: ze strumienia zdarzeń, informacji i opinii oraz naszych odczuć, odcieńczyć osad mitów, przekonań i przyzwyczajeń, tak aby została sama esencja.
Pierwszy filtr niech odsączy "archetyp Dantego", o którym pisałem w poprzednim tekście, według którego złym jest ten papież, co abdykuje. Nie, to nie grzech podjąć taką decyzję, to nie zdrada urzędu, to nie zdrada Kościoła. Papieże zawsze mogli zrzekać się urzędu.
Drugi filtr niech odcedzi zawiść. Ktoś opowiadał mi, że dwa razy rozmawiał z tym samym kolegą o "papieskiej abdykacji". Pierwszy raz, za pontyfikatu Jana Pawła II, po raz drugi, tydzień temu. Za pierwszym razem ten kolega skomentował krótko postawę papieża: "trzyma się stołka, trzeba wiedzieć, kiedy odejść". Teraz o decyzji Benedykta XVI powiedział: "stchórzył!".
Trzeci filtr niech zniweluje apokaliptyczny strach. To charakterystyczne, że zrzeczenie się urzędu papieża zostało symbolicznie skomentowane widokiem bazyliki św. Piotra, w którą uderza piorun z nieba. Takie zdjęcie mówi więcej o emocjach, niż faktach. "Komentuje" rzeczywistość odwołując się do naszych najgłębszych obaw. Potem jeszcze spadające meteory, a w Lazio jeszcze trzęsienie ziemi z soboty na niedzielę - to wszystko nie raz wywoływało pytanie: czy to nie znak końca świata? A przynajmniej: czy to nie znak?
Czwarty filtr niech usunie hipotezę precedensu. Według niej, tradycyjny dotąd papież stał się nagle nowoczesnym innowatorem: swoim zrzeczeniem się urzędu stworzył precedens i odtąd prawie każdy kolejny papież będzie abdykował, co dla tzw. konserwatystów jest niepokojące, upodabniając papiestwo do funkcji politycznej, a u tzw. liberałów wywołuje aplauz. W istocie, możliwość zrzeczenia się urzędu przez papieża będzie tak samo otwarta, jak dotąd, i tak samo, jak dotąd, decyzja o tym będzie ostatecznością.
Piąty filtr niech odsączy "drugie dno". Jakiś powód przecież musi być, samo papieskie "zdecydowałem się" to coś za mało. A więc ruszyła machina spekulacji, co tak naprawdę się stało. Słyszeliśmy: a to o pedofilii, a to o intrygach w Watykanie, o Vatkileaks, o wojnie na wpływy, którą papież przegrał, słyszeliśmy o bankrutującym Banku Watykańskim, w końcu o zdrowiu: o sercu, nowotworze, kręgosłupie i postępującej ślepocie. Że papieża coś musiało zmusić, a nawet ktoś musiał zaszantażować.
Decyzja, niepokój, wiara
I co pozostanie, kiedy to wszystko odmitologizujemy, odsączymy zawiść, hipotezę precedensu i spekulacje?
Nie pozostanie nic, tylko decyzja, prosta decyzja papieża. Trzeba będzie wrócić do słów samego Benedykta XVI, jeszcze raz posłuchać tego, co powiedział 11 lutego, bo tylko to będziemy mieli do dyspozycji. W treści decyzji głównymi słowami są: sumienie, rozważenie, pewność, powody: Rozważywszy po wielokroć rzecz w sumieniu przed Bogiem, zyskałem pewność, że z powodu podeszłego wieku moje siły nie są już wystarczające, aby w sposób należyty sprawować posługę Piotrową.
Jeszcze więcej widać, gdy sięgniemy po "Światłość świata". W rozmowie z Peterem Seewaldem Benedykt XVI tłumaczył, że to nie trudność zmusza papieża do zrzeczenia się urzędu: Nie można uciekać, gdy coś poważnie zagraża... nie jest to moment, aby ustępować. Właśnie w takich chwilach trzeba wytrwać i przetrwać trudne sytuacje... Nie można w niebezpieczeństwie uciec i powiedzieć, aby ktoś inny się tym zajął.
Dalej, Benedykt XVI pisze, że decyzja o ustąpieniu może być podjęta w momencie spokojnym, gdy po prostu nie daje się już rady: Gdy papież wyraźnie widzi, że fizycznie, psychicznie i duchowo nie może już poradzić sobie z urzędem, wtedy ma prawo, a w niektórych sytuacjach nawet obowiązek, zrezygnować.
A więc to nie sytuacja zewnętrzna zmusiła do ustąpienia, ale wolna decyzja podjęta dla dobra Kościoła, rachunek sumienia, który konfrontuje zewnętrzne okoliczności z brakiem sił, z niezdolnością, których papież stał się świadomy. Wróćmy do słów wypowiedzianych w momencie zrzeczenia się urzędu: W dzisiejszym świecie, podlegającym błyskawicznym zmianom i wstrząsanym kwestiami o wielkim znaczeniu dla życia wiary, by zarządzać nawą świętego Piotra i głosić Ewangelię, konieczny jest zarówno wigor ciała, jak i duszy, które w ostatnich miesiącach zmniejszyły się we mnie w taki sposób, że musiałem uznać moją niezdolność do dobrego sprawowania powierzonej mi posług.
Nie ustąpi niepokój. W sumie, on jest naturalny, zawsze, kiedy papieże umierali, "osierocali" Kościół. Ludzie czuli się sami, pozbawieni lidera, ojca, króla, przywódcy, czy to był 2005, czy 1958, czy 1903, czy umierali dawni papieże. Tym bardziej, gdy czasy były trudne i papież tym większą był opoką. Okazuje się tylko, że archetyp "umierającego monarchy", który w dzisiejszych czasach przeniósł się na papieża, uaktywnia się nie tylko wypadku jego śmierci, ale również zrzeczenia się urzędu. Ale jest też niepokój braterski, o papieża jako o brata, który przeżywa ciężkie chwile.
O niepokój nie trzeba się bać, z trzech powodów. Po pierwsze, gorzej, gdyby niepokoju nie było. Bywali papieże, których śmierć nie poruszała do głębi nikogo. Cieszmy się, że daleko nam do tych czasów. Po drugie, w przypadku każdego konklawe, żałoba i niepokój z dnia na dzień zmieniały się w oczekiwanie na nowego papieża. Jego wybór kończył osierocenie, a radość wiernych przezwyciężała smutek.
Po trzecie, w wypadku papieża nie do końca sprawdza się archetyp "umierającego monarchy". Tym wydarzeniem kieruje już wiara. Ludzka radość po zakończonym konklawe: "mamy papieża, nie jesteśmy sami" jest skierowana nie tyle wobec papieża, co Tego, który go wskazał i nie zostawia nas sierotami. W przedziwny sposób ten wybór ludziom wierzącym pokazuje obecność i bliskość Boga.
Wkrótce ten sam Duch Święty, który asystował papieżowi podczas podejmowania decyzji o zrzeczeniu się urzędu, wyznaczy nam nowego papieża. On oświeca kardynałów, bo to przez ich decyzję dokonuje się to wyznaczenie. Oświeci też nas: dzięki temu niezwykłemu doświadczeniu Kościoła możemy odróżnić przyzwyczajenie od wiary.
ks. Przemysław Śliwiński
fot. REUTERS/ANSA/ALESSANDRO DI MEO
Tekst pochodzi z blogu ks. Przemysława znajdującego się na Niezależnym forum publicystów Salon24.pl
Komentarze