Tierieszkowa ma się jeszcze dobrze, choć w marcu skończy 75 lat. Zasłynęła przede wszystkim tym, że była pierwszą kobietą na świecie, która odbyła lot po orbicie okołoziemskiej. Było to 16 czerwca 1963 r., a jej lot statkiem Wostok 6 trwał 2 doby 22 godziny 50 minut i 8 sekund (ależ dokładność!). Oczywiście po takim wyczynie musiała być hołubiona przez władze Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Posypały się ordery, medale i odznaczenia oraz znalazło miejsce w najwyższych władzach kraju.
Wieniec medali
Na początek uhonorowano ją tytułem Bohatera Związku Radzieckiego, a potem już tylko wyprężała pierś, by godnie dać sobie przypiąć najwyższe odznaczenia w krajach dawnych „demoludów” (część z nich już jest dawno historią). Wręczano jej: w ZSRR - Order Lenina, w NRD – Order Karola Marksa, w Bułgarii – Order Georgi Dymitrowa, w Czechosłowacji – Order Clementa Gottwalda. Zasługi Tierieszkowej dostrzegli też potomkowie Dżyngis-chana, którzy przyznali jej Order Suche Batora. Jakby tego było mało otrzymała Order Słońca Peru. Ten ostatni honor cośkolwiek przypomina chyba wszystkim. To najstarszy order w Ameryce Południowej, a wśród jego posiadaczy są, i Angela Merkel, i…Donald Tusk, i królowa brytyjska Elzbieta II. Faktem jest, że order ten został ustanowiony, by wyróżnić szczególnie zasłużonych w walkach o niepodległość Peru. Jednak było to prawie dwa wieki temu. Polskie kobiety też były chyba zafascynowane Tierieszkową. Bo inaczej nie powstałby przebój „Wala twist”, który wyśpiewały Filipinki (taki polski girlsband, prawie że Spice Girls, tyle, że z lat 50. i 60.). A leciało to tak:
”Walentyna, Walentyna to pierwsza w świecie podniebna miss, jej imieniem więc się zaczyna *Walentyna twist*”.
Na następną kobietę w kosmosie przyszło czekać prawie 20 lat.
Pierwszy amant kina
Rudolph Valentino, a właściwie Rodolfo Alfonso Raffaello Filiberto Guglielmi di Valentina d’Antoguolla, urodził się we Włoszech w 1895 r. W tym też czasie bracia Lumiere wynaleźli kinematograf (protoplasta dzisiejszej kamery). Wczesnej młodości Valentino nie miał zbyt ciekawej. W Stanach Zjednoczonych, by się utrzymać, prawdopodobnie był żigolakiem (trochę zapomniany termin – dziś powiedzielibyśmy, że utrzymywał się ze sponsoringu; vide: film Małgorzaty Szumowskiej). Po chudych latach przyszła jednak dobra passa. Obraz z 1921 r. „Czterej jeźdźcy Apokalipsy” wyniósł go na szczyty, a następny „Szejk” ugruntował tylko jego pozycję jako pierwszego w historii X muzy amanta. Kobiety szalały za nim, mimo że był skazany za bigamię. Pierwsza żona, Jean Hacker, była bowiem lesbijką i małżeństwa Valentino w sumie nie skonsumował. Brak tego aktu musiał widocznie spowodować u niego pomroczność, w związku z czym ożenił się z aktorką Nataszą Rambową. Potem był rozwód i romans jakich mało. Kolejną wybranką jego serca została nasza rodaczka Barbara Apolonia Chałupiec. Nikt nieznany? Ależ skąd – to słynna Pola Negri, gwiazda kina niemego. Dość powiedzieć, że związek Alicji Bachledy-Curuś z Collinsem Farellem to tak jakby porównywać rozgrywki Championships z naszą piłkarską ekstraklasą. Z Negri i Valentino ewentualnie mogliby się równać Angelina Jolie i Brad Pitt, a wcześniej Liz Taylor i Richard Burton.
Nic dziwnego, że Janusz Józefowicz zdecydował się opowiedzieć o jej życiu w wystawianym obecnie musicalu „Polita”. Nie do końca jest udowodnione, ale Negri i Valentino podejrzewani byli o biseksualizm. O ile Negri nie bardzo to dementowała, to już sam Rudolph Valentino rzucił rękawicę dziennikarzowi, który rozsiewał takie plotki. Wyzwał go na pojedynek bokserski na dachu wieżowca. W przypadku wygranej miał on sprostować fałszywe oskarżenia. Żurnalista chciał przechytrzyć aktora i zamiast siebie do boju podstawił zawodowego boksera. I co? Zwycięzcą został Valentino. W dużej mierze pomogło mu to, że Valentino uczył się już wcześniej pięściarstwa, a jego trenerem był sam Jack Dempsey, mistrz świata w wadze ciężkiej w latach 1919-1926, wymieniany jednym tchem w piątce najlepszych bokserów w historii (mimo wszystko bracia Kliczkowie to jeszcze nie ten kaliber).
Valentino nie dane było jednak długo cieszyć się sławą. Zmarł kilka miesięcy po swoich 31 urodzinach. Po operacji żołądka, doszło bowiem do zakażenia sepsą. W pogrzebie idola uczestniczyło 100 tys. osób, kobiety histeryzowały, mdlały, ileś z nich targnęło się na życie po śmierci swego bożyszcze. W kinie zamknęła się pewna epoka.
Przemysław Kurszewski
Komentarze