Wypełniona po brzegi iławska sala widowiskowo-sportowa, światowe przeboje, mnóstwo kwiatów i życzeń, co rusz oklaski. Tak najkrócej można podsumować sobotni wieczór (24 września), którego gwiazdą był miejscowy chór Camerata, celebrujący w tym roku srebrny jubileusz.
Camerata, kojarząca się głównie z ambitniejszym repertuarem, za którego wykonanie zdobyła już sporo nagród, tym razem postawiła na rozrywkę. I można rzec, że był to bardzo dobry wybór. Z kilkunastu zaprezentowanych utworów pod dyrygenturą Honoraty Cybuli jedynie dwa psuły nastrój – czeski „Jede sedlak do mlejna” i hiszpański „Rossinyol”. Można było wybrać lepiej np. „Malovany dzbanku” Heleny Vondrackovej albo jakiś klasyk Karela Gotta. Z kręgów latynoskich chętnie wysłuchałbym Julio Iglesiasa „Amor, Amor, Amor”.
Same evergreeny
Na entree chór wykonał kompozycję zespołu wymienianego jednym tchem obok największych tuzów światowej muzyki pop i rock - Abbę. „Mamma Mia” to jeden z największych hitów szwedzkiego kwartetu. Przed 36 laty był numerem jeden na listach przebojów w Wielkiej Brytanii, Szwajcarii, Australii, Irlandii, RFN (dawna Republika Federalna Niemiec). A potem była już muzyczna wspomnieniowa wędrówka po krajach, w których występowała Camerata. I kolejne szlagiery uznanych artystów m.in. ”Kalinka, kalinka” wschodnich sąsiadów, „Azzurro” Adriano Celentano (hymn włoskich piłkarzy na MŚ przed pięcioma laty, sama piosenka królowała we Włoszech 43 lata temu), „Les Champs-Elisees” Joe Dassina, „Ob-La-Di, Ob-La-Da” Beatlesów.
Szczególny aplauz publiczności wywołała piosenka zespołu Tight Fit – „The Lion Sleeps Tonight” (Król Lew dzisiejszą 30 latkę zauważył znacznie później!). Odgłosy dżungli – małp, ptaków oraz innych małych i dużych stworzeń były tak realistyczne, ze większość publiczności była przekonana, iż to dźwięki płynące z płyty, a nie dzieło chórzystów.
Mnie zaimponowało kończące święto ”My Way” Franka Sinatry (ponoć to on był pierwowzorem postaci, któremu mafia pomaga odbudować karierę w „Ojcu chrzestnym” Francisa Forda Coppoli). Tę kompozycję wykonywał również sam król rock & rolla Elvis Presley. A tu nagle okazało się, że pojawiła się prawdziwa księżniczka Magda Wróblewska, a nie samozwańcza królowa Doda. Głos urzekający jak przed laty nieodżałowana Anna Jantar.
Inne atrakcje…
Benefis Cameraty to nie tylko był sam śpiew. Pojawiły się tez refleksje samych chórzystów z licznych wojaży. Ciekawym mógł być cykl „Z pamiętnika chórzysty(stki)”. Po tytule sądziłem, że otrzymam sporą dawkę humoru (vide: „Z pamiętnika młodej lekarki”), a było miejscami zbyt pompatycznie. Gwoli sprawiedliwości trzeba oddać, że momentami zmierzało to w dobrym kierunku (Wojciech Cybula).
Jubilaci wydawali się też na początku zbyt spięci, później jednak odżyli, zaczęli ruszać się na scenie. Pojawiły się też rekwizyty, jak chociażby przyciemnione okulary czy fascinatory we włosach, no i niezły akompaniament (brawo). Gitary, instrumenty klawiszowe, a zwłaszcza perkusja nadają przecież rytm (Michał Wróblewski - instrumenty klawiszowe, Jakub Cybula – perkusja, Przemysław Pawłowski – gitara basowa, Wojciech Olszewski – gitara solowa). Słynny duet Marek i Wacek nie zwróciłby w takim stopniu uwagi świata, gdyby dawał recitale opierając swój kunszt tylko na grze na dwóch fortepianach.
Uwagę na plus zwróciło zachowanie sceniczne Jana Sarnowskiego. Bez kompleksów wyskoczył przed publiczność i zaśpiewał „Kalinkę”, zachowując się prawie jak Kiepura.
Kolejne pochwały kieruję też pod adresem (drugi raz) prowadzącej całość Magdy Wróblewskiej (miła swoboda i naturalność) i Magdaleny Szczepańskiej. Szkoda, że ta ostatnia opuszcza chór (studia), bo afrykański las, sawanna bez jej uśmiechu i śmiechu będzie niekompletny.
Reasumując: wieczór był bardzo udany, kilka drobnych poprawek i można próbować zawojować Polskę. Serio. A Pani Honorata Cybula pokazała, że doskonale potrafi prowadzić zespół nie tylko w wersji „sacrum”.
…i łyżka dziegciu
To, co wzbudzało wiele uwag dotyczy nie samego zespołu, ale nagłośnienia sali. Czasami zdarza się, że gdy kilkuosobowy zespół instrumentalny towarzyszy soliście to instrumenty przebijają głos. W tym przypadku wokalistów było przeszło 40 i wydawało mi się, że gdy otworzą usta uderzy we mnie ściana dźwięku. A tu niespodzianka. Niemiła, bo chór było słychać tak jakby śpiewał po godz. 22 u cioci na imieninach, bojąc się, by tylko nie zbudzić sąsiadów. Wszak mogą oni zadzwonić na policję za zakłócanie ciszy nocnej.
To nie pierwsza wpadka akustyków. Swego czasu, gdy w Iławie koncertowała Małgorzata Ostrowska, chyba z dwie godziny z mozołem trudzono się jak rozwiązać ten problem. Nie muszę też dodawać, że o tyle też ten występ się opóźnił. Całe szczęście, że Camerata jednak wystąpiła planowo. W przeciwnym razie benefisowy popis musiałby się zakończyć niechybnie w niedzielę.
pjk
Kilka faktów o Cameracie:
18 udziałów w konkursach chóralnych,
19 laurów w ww. imprezach (miejsca pierwsze - 13, na podium i wyróżnienia),
23 lata – dyrygentura Honoraty Cybuli,
25 letni staż w chórze - Jan Kiersnowski, Henryk Witkowski, Adam Janowski,
Materiał: Przemysław Kurszewski
FOT. Jacek Zabłoński
Komentarze