POWIAT IŁAWSKI. Marcin Bednarczyk, pochodzi z Kazanic, pracuje w Lubawie a na swoje miejsce do życia wybrał Iławę. W grudniu, razem z grupą wolontariuszy z powiatu iławskiego, otrzymał nominację do konkursu „Barwy Wolontariatu”, organizowanego przez Regionalne Centrum Wolontariatu w Elblągu; przyjął podziękowania za ogrom wsparcia od Starosty Powiatu Iławskiego podczas przedświątecznej sesji Rady Powiatu Iławskiego; chwilę później został nominowany do tytułu Osobowość Roku 2022 przez kapitułę „Gazety Olsztyńskiej”, za działalność społeczną i charytatywną.
- W lutym obchodziłeś urodziny i zamieściłeś taki oto wpis na fb: „To były najbardziej emocjonalne urodziny w moim życiu. Dokładnie rok temu - czekaliśmy, baliśmy się, próbowaliśmy ogarnąć wszystko myślami. Nie dawało się. Obiecując sobie, że nie możemy rozkleić się czekaliśmy na pierwszy autokar. Baliśmy się okropnie. Tak zaczęło się roczne doświadczenie o nazwie „Ukraina”. To co się działo, wspominać będziemy do końca życia. Setki godzin pracy, dziesiątki spotkań, rozmów, mnóstwo łez ale też śmiechu. Po to by stworzyć namiastkę domu. Wolontariusze - za to co zrobiliście, za to że byliście, jesteście - wielki szacun. I też pamiętajcie o sobie! Wiecie o czym mówię. A drogie „dzieci Leśnej i Szóstki” dumny jestem z Was i z tego, że Was mogłem poznać.” To piękny wpis, który dużo mówi o Tobie jako człowieku. Czy mam rację?
- W zasadzie nie wiem, czy wpis jest piękny, ale wiem jedno, że jest bardzo prawdziwy. O to, jakim jestem człowiekiem to warto podpytać innych – nie jestem zwolennikiem laudacji na temat własnej osoby. Choć śmiem twierdzić, że każdy z nas lubi czasami usłyszeć o sobie jakieś miłe rzeczy. Jednak wpis ten podyktowany był innymi okolicznościami. To wspomnienia zeszłorocznego dnia moich okrągłych urodzin – tu chwalić się nie ma czym – zainteresowani wiedzą, których dokładnie. 27 lutego zaczęła się moja historia pod tytułem „Ukraina”.
- Co było impulsem, który spowodował, że zaangażowałeś się w pomoc uchodźcom wojennym z Ukrainy?
- Myślę, że wrodzona empatia i to wewnętrzne poczucie „zrób coś …, masz tylko jedno życie – wykorzystaj je jak tylko możesz”, przyczyniły się do tego by stawić czoło wyzwaniu, które później nazwałem roboczo „maratonem”. Pomyślałem – bardzo się boję, kogo spotkam, jak ja się będę czuć, gdy spojrzę w oczy tych, którzy dotrą do Iławy? Ale natychmiast tę egoistyczną myśl obaliła inna. „Ty się boisz? A co mają powiedzieć Ci ludzie? Przyjeżdżają do obcego miejsca, kraju, czasami zabierając ze sobą jedynie reklamówkę z rzeczami. Zostawiając najbliższych. Czym jest twój strach w porównaniu z Ich strachem?"... Impuls? Wpis jednego z moich znajomych na FB – „Potrzebujemy rąk do pracy, zbiórka w Leśnej o 13.00”.
- Od tego czasu minął rok, jak wspominasz dokładnie ten czas? Czy to zaangażowanie jest ciągłe, czy trochę jak sinusoida? Człowiek czasem jest bez sił, ma mnóstwo swoich spraw, problemów i pracę zawodową przecież…
- Rok pełen emocji, bardzo wytężonej pracy, a także szukania wielokrotnie rozwiązań wykraczających ponad to co myśleliśmy, że potrafimy i co możemy z siebie wykrzesać. Pamiętam dokładnie jak wyglądały pierwsze miesiące – zwłaszcza te, w których wciąż przybywali do nas nowi mieszkańcy Ukrainy. Wolontariusze iławscy, i tu chylę przed nimi czoło, spali po 3-4 godziny na dobę, by móc połączyć życie zawodowe z pomocą naszym przyjaciołom z Ukrainy. Oczywiście zaangażowanie początkowo było dużo większe, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że trzeba siły rozłożyć i mądrze podejść do tematu – przygotowując się nie na sprint, a na maraton. Nie patrzyliśmy wtedy kategoriami „nie mam sił”, „mam dosyć”. To była i jest tak zgrana paczka, która właściwie wykonywała rzeczy, które w normalnych okolicznościach nie miały się prawa udać. Codzienne gotowanie i wydawanie posiłków dla ponad setki osób, zaopatrzenie we wszystko, co było potrzebne od kosmetyków, bielizny, lekarstw, pożywienia dla dzieci. Tak wyglądały pierwsze tygodnie pracy wolontariackiej. Nauczyło to nas wielu rzeczy: przygotowania kopytek w ilości 1000 sztuk na obiad, malowania i remontu pomieszczeń, montażu mebli itp.
- Jak myślisz, skąd w człowieku bierze się empatia i chęć pomagania? Bo przecież jedni jej mają więcej, inni mniej. Czy to kwestia wychowania, cech wrodzonych? I jak było w Twoim przypadku?
- Myślę, że jednym z czynników, które kształtują człowieka jest to jakie wartości przekazywane są dziecku przez rodziców. To, jak wygląda życie rodzinne i jakie relacje panują między najbliższymi. Jestem przekonany, że jestem w czepku urodzony. Mam wspaniałą rodzinę, w której rodzice zawsze wpajali nam zasadę: „Pamiętajcie, zawsze musimy być razem i co by się nie działo, wspierać się”. Udaje nam się to do dziś i nie zamierzamy odpuszczać. Różnorodność to czynnik, który powoduje, że każdy może odnaleźć się w tym co robi dobrze. Sztuką jest wykorzystać potencjał takich osób i odpowiednio tym potencjałem zarządzić.
- Czy to był twój debiut w wolontariacie? Jeśli nie, to opowiedz jak i komu wcześniej pomagałeś.
- Tu wolałbym nie mówić o sobie a wspomnieć o innych. Wolontariat nie potrzebuje szyldów, nie potrzebuje rozgłosu. Ale uważam, że potrzebuje wsparcia i czasami nagłośnienia, żeby można robić jeszcze więcej. Wyznaję zasadę: dobro zawsze wraca – a w moim przypadku zawsze ze zdwojoną siłą. Uważam, że warto zauważać, wspierać wolontariuszy, bo to oni bardzo często stoją na pierwszej linii ognia, poświęcając siebie, swój czas, mnóstwo swoich funduszy, a często też czas, który powinien być przeznaczony dla siebie i własnych rodzin. Często zapominając o sobie.
- No właśnie, nawiązując do ostatniego zdania, jak przy takim zaangażowaniu łączysz pracę zawodową z wolontariatem i czy to w ogóle jest możliwe?
- Pracuję w korporacji, w której człowiek jest stawiany na pierwszym miejscu. W pracy nauczyłem się, że różnorodność to wielki potencjał, który można bardzo dobrze zagospodarować. Mam ogromne szczęście, że moi przełożeni i znajomi z pracy dopingują mnie w tym co robię. Razem włączamy się też w inne akcje społeczne w regionie kierowane do podopiecznych domów dziecka, szkół, schronisk dla zwierząt itp.
- Na pewno na przestrzeni tego trudnego roku miałeś momenty kryzysów, braku nadziei, albo kiedy coś nie wychodziło. Co to zazwyczaj było i jak sobie radziłeś z tymi emocjami?
- Nie nazwałbym tego kryzysem. Bardziej chwilami zwątpienia. Kiedy kończyły się zapasy jedzenia, kiedy po pierwszych kilkunastu tygodniach pomocy zaczęło brakować rąk do pracy. Ale trwało to dosłownie kilka chwil – natychmiast znajdowało się jakieś wyjście, coś co dawało bodziec do dalszego działania. Zauważyłem iż najwięcej emocji pojawiało się podczas pracy w pierwszych tygodniach konfliktu zbrojnego. Kiedy musieliśmy się oswoić z sytuacją, nowymi znajomymi. Dla wolontariuszy wielkim wyzwaniem było także uruchomienie ośrodka powiatowego w dawnej szkole nr 6 przy ul. Kościuszki w Iławie, przygotowanie ośrodka, zorganizowanie tam warunków do życia dla obecnych mieszkańców i wyposażenie – to było wyzwanie. Było to możliwe dzięki wsparciu Starostwa Powiatowego i ścisłej współpracy między władzami starostwa a wolontariuszami. I tak część wolontariuszy zostało tam do dziś.
- Jakbyś opisał dziś, z perspektywy całego roku wspierania uchodźców, swoje relacje z nimi. Jak się rodziły i czy są takie, które trwają, są bardziej osobiste itd.?
- W zasadzie nigdy nie używałem określenia uchodźcy. To nasi sąsiedzi – przyjaciele. Mam czasami wrażenie jakby mi się rodzina rozrosła o kilkuset członków. Jesteśmy w stałym kontakcie z osobami, które wróciły już na Ukrainę. Z mieszkańcami ośrodka, którzy nie mają już do czego wracać ze względu na zniszczenia wojenne lub dlatego iż miejsca, w których mieszkają nadal są bombardowane, utrzymujemy stały kontakt tu na miejscu.
- Czytając Twój urodzinowy post na fb odniosłam także wrażenie, że jakiś etap się jednak kończy… Czy to znaczy, że wolontariusze dedykowani obywatelom Ukrainy są coraz mniej potrzebni?
- Życzyłbym sobie i wszystkim wolontariuszom tego byśmy już nie byli potrzebni naszym przyjaciołom. Obecnie pomoc przeszła trochę na inny poziom. Od tej materialnej, egzystencjonalnej do takiej, w której skupić się trzeba na wsparciu tych, którzy stracili podczas wojny najbliższych, swoje mieszkania i to, czego dorabiali się przez całe życie. Wielu z naszych przyjaciół nie ma do czego wracać i powinniśmy skupić się na tym, by pomóc im podjąć decyzję co dalej.
- Jak widzisz najbliższe miesiące w tym konkretnie wolontariacie, który nazwałeś w poście „Ukraina”?
- Myślę, że pomagać trzeba mądrze. Jestem zwolennikiem dawania wędki, a nie ryby. Uważam, że trzeba dawać możliwości wyboru, a nie podejmować decyzję za innych. Na tym etapie wolontariat wchodzi na poziom bardziej doradczy. Ważne by nasi przyjaciele mieli poczucie, że mogą przyjść i poradzić się co zrobić dalej. Do jakich instytucji udać się, gdzie znaleźć mieszkanie lub pracę. Myślę, że tak będzie wyglądała pomoc w najbliższych miesiącach. Życzyłbym sobie, by jak najszybciej każdy kto tylko wrócić może na Ukrainę, mógł to zrobić. A pożegnania każdego są bardzo wzruszające. Wszystkie osoby, które już wróciły do Ukrainy mówią jednym głosem: „Jak już wojna się skończy i wygramy – widzimy się u nas na UKRAINIE”.
Magdalena Rogatty (powiat-ilawski.pl)
Fot. Archiwum prywatne