Mateusz Krawiecki najlepszy w dwóch biegach w Runmageddon Classic w Myślenicach

Opublikowano:

To będzie emocjonujący wpis… prawdopodobnie. Wszystko zaczyna się w niedzielę, tydzień temu, kiedy to podczas ostatniego mocnego treningu wracam z wielkim bólem kolana. Dolegliwość była tak mocna, że nie mogłem dokończyć treningu. Już wtedy, w sierpniu miałem 410 km biegowego treningu-który pozwalał mi myśleć o zwycięstwie w Ultramaratonie z przeszkodami. Niestety, życie pisze różne scenariusze i widocznie tak musiało się stać. Nie pojechałem na Słowację, przez co udało mi się osiągnąć życiowy sukces w Myślenicach....

Kiedy wiedziałem już, że nie jestem w stanie powalczyć na Ultra w życie wcieliłem plan B, który jak wiecie okazał się dobrą decyzją. Nie chcąc tracić cennych przygotowań postanowiłem, że wystartuję w prestiżowej serii cyklu Runmageddon Classic, który tym razem odbywał się w Myślenicach. Wielu tę trase uznaje za najtrudniejszą w całym kalendarzu, więc to dobry cel -pomyślałem. I tak zrobiłem. Po namyśle z drużyną - decyzja. Jadę powalczyć w te górskie tereny Beskidu.
Na miejscu zjawiłem się późnym wieczorem w piątek.

Po 7 h podróży byłem bardzo zmęczony. Udałem się od razu na nocleg. Znajomy nocleg. Jak większość z Was wie, byłem tu w maju na dystansie Ultra, gdzie po walce zająłem 2 miejsce. Wtedy wyjeżdżałem z wielkim niedosytem. Był to mój debiut w Husaria Race Team. Powiedziałem sobie, że jeszcze tu wrócę. Nie spodziewałem sie że ta chwila nastanie już za kilka miesięcy.

Sobota, 3 września. Miałem być na Słowacji, jestem w Myślenicach. Nie czuję żalu. Zawsze szukam pozytywu. Cieszę się, że rano mogłem wstać i z tarasu przez chwilę zaczerpnąć energii wschodzącego nad górą Chełm słońca i usłyszeć szum wody z rzeki Raby. Jestem w górach - pomyślałem. Uwielbiam to.

Start planowany był o 8:30 . Po odebraniu pakietu startowego i przywitaniu się z drużyną udałem się na solidną rozgrzewkę. To dla mnie bardzo ważne. Jestem gotowy pomyślałem - to tylko max 15 km, a jestem przecież gotowy na dużo więcej. Nadchodzi ta godzina. Przecież właśnie na ten dzień czekałem tak długo. Wiele pracy na treningach, wyrzeczeń i poświeceń, by być odpowiednio przygotowanym. Ekscytacja i podniecenie sięgaja zenitu. I zaczynamy, startujemy z drewnianą belką i pędzimy w nieznane. Trasa biegła wzdłuż rzeki Raby, a następnie stokiem stacji narciarskiej Myślenice usytuowanym na północno -wschodnim zboczu góry Chełm ( 654 m.n.p.m )
Jak zwykle zaczynam wolno. Stopniowo zyskując przewagę i badam moje nieszczęsne kolano, na ile mogę przyspieszyć. Pech sprawił, że już na początku, kiedy mieliśmy wyjść z rzeki prawa noga umyka na kamieniu i mocno uderzam o skałę kolanem. Boli. Co za ironia?! Na całe szczęście adrenalina jest tak duża, że nie myślę o bólu.

Skupiam się tylko i wyłącznie na tym, by pierwsza trójka nie odskoczyła za daleko. Tak się składa, że mam ich cały czas w zasięgu wzroku. Pierwszy etap to krzaki, kamienie, woda, zasieki, i ściany. Pokonuję je z wielką swobodą. Tu przytrafia mi sie coś niespodziewanego. 5 razy staje, by zawiązać buta. A to zawsze strata i wypadasz z rytmu biegowego. Za każdym razem robię to szybko, być może za szybko i nie dokładnie. Kilometry mijają- trasę przypominam sobie z majowego biegu. Jest bardzo wymagająca i trudna technicznie.

Utrzymuje 3 miejsce, zawodnik z tyłu bardzo dobrze się trzyma za mną, a do prowadzącej dwójki mam straty ok 30 s. Tę stratę systematycznie zmniejszam. Na chwilę obejmuę prowadzenie na mentalnej, jednak od razu je oddaje. Łatwiej atakować niż bronić. Po czołganiu się pod zasiekami z drutu kolczastego, pod górę przychodzi bardzo nieprzyjemny zbieg w dół korytem strumienia usianym kamieniami, gałęziami, krzakami i wodą. Bardzo trudny, ekstremalny i szaleńczy bieg sprawia, że wtedy - kiedy prowadzący zawodnik oddala mi się, pojawia się myśl, że godzę się z 2 miejscem.

Po cało tygodniowych perturbacjach to i tak dobrze. Kontynuuję swoje tempo. Po dotarciu na sam dół i stwierdzeniu, że jednak nie tracę tak dużo wracają siły i porzucam myśl o drugim miejscu. Serce wygrywa z rozumem w tym wypadku. Ostatni etap to wiele przeszkód na krótkim odcinku. Udaje mi się dogonić i przegonić lidera biegu- Piotrka, kolegi z drużyny.

Na kilometr przed końcem rozpoczynam swój finisz. Szósty bieg wbity i jadę tak do mety. Biegnę w amoku i nic mnie nie powstrzyma. Pokonuję ostatnią ścianę, a za nią żywą przeszkodę w postaci graczy footballu amerykańskiego
( A to duże chłopy (; ) I mam to ! Jest 4 z rzędu zwycięstwo!!!

Na mecie czuję się wspaniale. Tak jakby nie istniała przyszłość i przeszłość- liczyła się tylko ta chwila! Walczyłem nie tylko z trasą i silnymi rywalami, ale również z samym sobą. A jak wiecie takie pojedynki często są najtrudniejsze. Po gratulacjach i rozmowach udałem się na nocleg, doprowadzić się do porządku. Po dekoracji i dalszych gratulacjach postanawiam jeszcze chwilę pozostać przy drużynie i później wracać w długą podróż do domu...

Tak, miałem wracać, ale zostałem na etap nocny Runmageddon Rekrut... Od początku jednak tego nie planowałem. To było spontaniczne. Kolega z drużyny niestety skręcił staw skokowy. Nie może wystartować. I tu na zawsze zapamietam słowa naszego prezesa, który powiedział do mnie- Mateusz, chcesz przejść do historii? Wygrać dwa etapy jednego dnia? Myslę sobie - to nonsens. W życiu.

Jestem po kontuzji, poobijany, boli stłuczone kolano i 15 km z przeszkodami to swoje ślady w postaci zmęczenia zostawia. No way - myślę! Jednak dyplomatycznie odpowiadam że pomyślę. Na szale rzucam swoje wygrane z rzędu, które chciałbym kontynuować. Drużyna ma jednak dar przekonywania i ostatecznie zgadzam się.

Ryzykuję wiele, ale kto nie ryzykuje - szampana nie pije. Start był o 20:00, więc miałem chwilę na regenerację. W między czasie, po wyrażeniu zgody, coś przeskoczyło mi w szyi. Nie mogę nią ruszać w pełnym zakresie ruchu. Kolejna kłoda pod nogi. Trudno. Poradzę sobie z tym. Udzielono mi również pomocy i szybko doprowadzono do użytku.

Nadchodzi znowu godzina startu, lekka obawa jest. Jednak myśl- biegnę dla drużynówki. Pomóc w czasówce. Rywalizacja i potrzeba wygranej, jednak nie pozwala mi na odpuszczenie. Ruszyliśmy- z podobną belką drewnianą w kompletne ciemności, gdzie drogę oświecaliśmy sobie tylko czołówkami. Start mocny, bo i dystans krótki. Biegnę swoje. Szybko wychodzę na początek stawki i tak już zostaje. Utrzymuję się na 2 i 3 miejscu. Przez cały czas.

Miałem obawy przed nocnym startem i tymi kamieniami w rzece, o które się przewracałem w dzień. To co miało być w nocy? O dziwo jeszcze szybciej i lepiej mi to wychodziło niż w dzień. Pewnie jest tak, że jeżeli nie widzisz zagrożenia to się tym tak nie przejmujesz. Nocny etap był super przygotowany, przeszkody oświetlone.

Dalej radziliśmy sobie swoimi latarkami. Było dużo błota i kamieni. Taktyka ta sama, biegnę swoje, końcówka przyspieszam. Lidera biegu mijam również dopiero kilometr przed metą i już prowadzenia nie oddaję. 7 km i ok 40 przeszkód udało mi się pokonać w 46 min. Mam to, 5 z rzędu wygrana! Czuje się wspaniale, wcale nie zmęczony- raczej zadowolony! Nocny etap był wyjątkowy. Dokonałem wielkiej rzeczy - myślę. Dałem z siebie wszystko. Dziś jestem spełniony...

Po wszystkim udałem się do domu, po drodze odwiedzając miejsce szczególne dla mnie, gdzie chętnie wracam przez osobę JP2, czyli miasto Wadowice.
Dziękuję mojej drużynie, która staje się najlepsza w całej Europie- Husaria Race Team. Pragnę pogratulować wszystkim, którzy wystartowali na Słowacji i pokonali tą Ultra- Bestie. Jestem z Was i tego co tam pokazaliście bardzo dumny. Byłem z Wami myślami.
Osobne podziękowania ślę do Dawida, który postawił mnie na nogi po kontuzji. Jestem dziś bardzo wdzięczny! Moja kolejna ekstremalna przygoda dobiega końca.
Teraz trochę poleżę, odpocznę a później pójdę spać. Zaczynam okres roztrenowania. Musze odpocząć, by być gotowym na nowe cele, które sobie wyznaczę..

Pozdrawiam!!!

# Husaria Race Team
# Runmageddon
#DD DD FORMA Dawid Derkowski-masażysta, trener personalny
#Kopeć Team
# Lubawa KOCHA Biegać

Materiał dzieki uprzejmosci Mateusza Krawieckiego - facebook