WARTO WALCZYĆ I SPELNIAĆ SWOJE MARZENIA

Opublikowano:

W tamtym roku z moim przyjacielem wracaliśmy z Zakopanego do Lubawy rowerami co już raczej większość moich znajomych wie, w tym roku postawiliśmy sobie poprzeczkę nieco wyżej, co po czasie okazało się, że jednak znacznie wyżej niż tylko nieco. Stwierdziliśmy, że w tym roku jedziemy z Lubawy aż w Bieszczady. Nie było wiadomo dokładnie dokąd, gdzie będziemy spali, co będziemy robili i ile czasu to wszystko będzie trwało.

Przygotowania tak jak w zeszłym roku, lecz bogatsi o doświadczenia z tamtego wyjazdu i zakupiony sprzęt na tamtą wyprawę zaoszczędziły nam trochę czasu i gotówki.
Jazda na rowerze i przygotowywania się do wyprawy szły bardzo dobrze, aż do czasu kiedy do wyprawy pozostały już tylko dwa tygodnie, a więc trzeba było wejść na wyższe obroty i trochę robić tych kilometrów. Postanowiłem nieco utrudnić sobie zadanie i lekko uszkodzić nogę... Tak żeby nie było zbyt łatwo. Dwa tygodnie bez żadnego kilometra na rowerze.

Błażej trenował i czuł się bardzo dobrze, a że ta wyprawa była dla nas kolejnym wyzwaniem, to nie mogłem go zawieść. Powiedziałem sobie, ze nawet bez nogi ale pojadę! Wyjazd planowaliśmy na 19lipca i właśnie wtedy wyruszyliśmy na wspólną wycieczkę! A więc teraz pokrótce opiszę jak to wszystko wyglądało. Być może kogoś zainspirujemy tym wyjazdem albo będziemy mogli jakoś pomóc komuś innemu.

19 lipca (1dzień) - Pobudka, lekkie śniadanie i o godzinie ósmej z minutami opuszczamy naszą piękną Lubawę i ruszamy przed siebie

Pierwsze moje kilometry na rowerze idą bardzo dobrze, z lekkim grymasem bólu ale bez większych kłopotów. Na około 90 kilometrze postanowiliśmy sobie zrobić dłuższą przerwę, zjeść batona, napić się coli i ruszyć dalej. Tak też zrobiliśmy. Po odjechaniu 10km od miejsca postoju zorientowałem się, że nie mam niestety plecaka a w nim rzeczy na przebranie, kamerka i kilka innych cennych rzeczy. Wracamy na przystanek. Plecak leży na swoim miejscu.

Przez moja głupotę i roztrzepanie nadrabiamy trochę kilometrów i tracimy ponad godzinę czasu... Reszta trasy mija bez większych wrażeń. Kilometrów się trochę uzbierało bo zrobiliśmy 171 km a na miejsce dojechaliśmy chwilę przed 20. Noc w lesie i rozkładanie namiotu, hamaka o takiej godzinie nie należy do najłatwiejszej i przyjemniejszej rzeczy.

Komary i inne latające stworzenia nie pomagały w tym wszystkim ale się udało. Szybki prysznic, ugotowanie wody na kolacje i herbatę. Można zjeść i iść spać. Niestety po około dwóch godzinach spania (jeżeli w ogóle można to tak nazwać) pobudka. Dzik w okolicy naszego obozu nie pozwala nam zasnąć przez kilka godzin. Kręcił się przy namiocie i hamaku. Po dłuższym czasie odchodzi i pozwala nam przymknąć na chwilę oko.

20 lipca (2dzień) - Poranna toaleta, pakowanie rzeczy i można dalej ruszać w trasę. Początek trasy to jazda w lesie przy 36 stopniowym upale doprowadza nas już na początku do wyczerpania organizmu no ale cel daleko a wiec z zaciśniętymi zębami pedałujemy. Pierwszy przystanek na uzupełnienie bidonów i energii po kilkunastu kilometrach. Tam okazuje się, że gdzieś po dziurach wypadł mi śpiwór... Nie wiedzieliśmy dokładnie który to był kilometr ale dokładnie wiedzieliśmy jak ciężka to była droga.

Trzeba było podjąć decyzje, że jedziemy dalej. W ten dzień przejechaliśmy przez Warszawę... był to mega ciężki przejazd, nawigacja wariowała, telefony się przegrzewały, nic nie szło po naszej myśli. A po wyjeździe z Warszawy było jeszcze gorzej... upał, ciężki teren sprawił, ze zastanawiałem się po co to robię. Ból, pot i łzy towarzyszyły już do końca tego dnia. Tego dnia też trzeba było się zaprzyjaźnić z tabletkami przeciwbólowymi. 145 km i jesteśmy na miejscu.

W kolejnym pięknym lesie tym bardziej jeszcze później niż pierwszego dnia bo po godzinie 20. Szybki prysznic, kolacja i można iść spać. Niestety tej nocy już nie odwiedził nas dzik lecz dało się we znaki brak śpiwora... Okropnie zimna noc i słaby sen. Pobudka co 20 minut, ogrzewanie się w każdy możliwy sposób i tak do samego rana.

21lipca (3dzień) - Rozpoczęcie dnia jak każde inne, poranna toaleta, herbatka i w drogę. Tego dnia mieliśmy zarezerwowany hotel w Sandomierzu co sprawiało, ze jechało się z lepszym komfortem psychicznym. Trasa była bardzo przyjemna, 20km przed Sandomierzem kilka górek daje nam mocno we znaki ale dotarliśmy do hotelu. Odstawiliśmy rowery i poszliśmy do sklepu na zakupy. W hotelu zamówiliśmy smaczne kebaby  Wyczyszczenie napędów w swoich rowerach, nasmarowanie i zadowoleni, że bez awarii i żadnej zgubionej rzeczy dotarliśmy do pokoju hotelowego.

22lipca (4dzień) - Pospaliśmy troszkę dłużej i dopiero o godzinie 10:30 usiedliśmy z tyłkami na siodełka i ruszyliśmy w nieznane. Na samym początku kilka dużych podjazdów i zjazdów. Bardzo malownicze tereny, bardzo przyjemna, momentami ciężka trasa. Tego dnia dojeżdżamy spokojnie do Rzeszowa gdzie również mamy zaplanowany pobyt w hotelu.

Chcieliśmy zwiedzić na spokojnie sobie miasto stąd ta decyzja. Dojeżdżamy na miejsce, idziemy zobaczyć pokój i tam dochodzi do małej sprzeczki pomiędzy przyjaciółmi HAHA. Wychodzimy z pokoju żeby zabrać rzeczy a rowery przypiąć gdzieś w bezpiecznym miejscu. W tym momencie jak już wszystkie drzwi się zamknęły. Okazało się, że z tego wszystkiego ani ja, ani Błażej nie zabraliśmy swoich telefonów gdzie były zapisane kody do wejścia na klatkę schodowa jak i do pokoju i Baa... Po chwili nierozmawiania ze sobą, nikt nie chciał się przyznać, kto popełnił błąd.  Udaje się jakoś wspólnymi siłami z pomocą osób z zewnątrz, uzyskać kody.

Szybki prysznic i ruszamy w miasto. Taksówka zamówiona to wyskoczyliśmy sobie w końcu na zimne piwko i zwiedzanie Rzeszowa. Niestety czasu za dużo nie było bo rano trzeba wstawać.

23lipca (5dzien) - Tego dnia dojechaliśmy do Sanoka a więc już Bieszczady. Bardzo ładne miasto z pięknym zamkiem na rynku. Zerknęliśmy na prognozę pogody i pokazało, ze w nocy ma być burza i duże opady deszczu. Lecz nikt z nas nie wpadł na pomysł, żeby zarezerwować jakiś hotel w którym spokojnie będzie można spędzić noc.

Po 50km gdy zrobiliśmy sobie krótka przerwę, wchodzimy zarezerwować hotel i co? Nie ma absolutnie żadnego wolnego hotelu, pokoju. Wszystko wyprzedane. Trudno, musimy jechać i myśleć na miejscu. Przed Sanokiem zatrzymaliśmy się na stacji paliw, podładować powerbanki i telefony. Napisałem szybko post czy ktoś mógłby nas gdzieś przenocować albo udostępnić trochę trawnika na swoim podwórku. Odzew był ale wszystko poza Sanokiem lub zupełnie nam nie po drodze. Pojechaliśmy dalej w trasę z nadzieja, że głupi ma zawsze szczęście i może i tam się to uda. Dojeżdżamy do domu sportowca w Sanoku i Pani w recepcji mówi, ze właśnie przed minuta Pan zrezygnował z rezerwacji i zwolnił się ostatni pokój. Wiec szybko go wykupiliśmy i szczęśliwi poszliśmy do pokoju. Prognoza pogody tym razem się sprawdziła i trochę się ochłodziło. Mieliśmy dość upałów.

24lipca (6dzien) - Sanok żegna nas chłodnym powietrzem i lekkim deszczem. Tego dnia mamy do przejechania mało kilometrów bo jesteśmy już w Bieszczadach wiec stwierdzamy, że trzeba trochę zwiedzić tych Bieszczad a nie tylko je przejechać i do domu.

Zaczynają się już spore zjazdy i podjazdy. Dojeżdżamy do Soliny. Tam meldujemy się na polu namiotowym. Niestety nie ma miejsca, żeby Błażej mógł rozwiesić swój hamak. Prowizoryczna budowa namiotu z trapą i jakoś będzie musiał się przespać na podłodze. Rozłożyliśmy się, wzięliśmy prysznic i poszliśmy zobaczyć zaporę wodną w Solinie.

Bardzo urokliwe miejsce, które polecam odwiedzić. Nowo otwarta kolejka górska w Solinie, która jedzie nad zapora zapiera dech. Duża ilość osób w oczekiwaniu na przejazd lecz było warto. Wybraliśmy się i nie żałujemy żadnej złotówki tam wydanej.

Smaczne bieszczadzkie piwko i można wracać, spać. Noc okazała się być również bardzo zimna i straszna rosa sprawiła, że to była jedna z cięższych nocy. Błażej spał praktycznie pod gołym niebem a ja bez śpiwora...

25lipca (7dzień) - Rano wyszliśmy jak kostki lodu... Rzeczy, które zostawiliśmy rozwieszone na płocie były kompletnie przemoczone jakby zmoczył je deszcz. Przez czas w którym się ogarnialiśmy, robiliśmy śniadanie udało się znaleźć kawałek słońca i rozwiesić rzeczy na drzewie do przeschnięcia. Przy śniadaniu przeglądam serwisy internetowe w poszukiwaniu jakiegoś śpiwora, bo czuję, ze kolejnej takiej nocy mogę nie przetrwać.  Udało się znaleźć Pana, który wystawia śpiwór i postanowił wyjechać do głównej drogi, gdzie udaje się dobić targu za co mu bardzo DZIEKUJE!

W tym też miejscu okazuje się, że spodenki które suszyłem postanowiłem zostawić na drzewie... a wiec jest to kolejna rzecz którą zgubiłem na tej wyprawie. Tego dnia dojeżdżamy do Ustrzyk Górnych, gdzie już dalej się nie da. Meldujemy się na polu namiotowym i rozbijamy swój obóz.

Przy obiedzie stwierdzamy, że skoro już dalej się nie da dojechać to można dalej wejść i oczywiście, że można. Umawiamy się, że jutro idziemy na najwyższy szczyt Bieszczad jakim jest Tarnica.

26 lipca (8dzień) - Po dobrze przespanej nocy, pobudka o godzinie 5;00. Herbatka i ruszamy w górę. Trasa na początku nie jest łatwa ale po pewnym czasie staje się być przyjemna. A widoki z góry nam to wszystko wynagradzają... Udało się doszliśmy na najwyższy szczyt Bieszczad po kilku dnia ciągłej jazdy na rowerze. Miał być to jeden dzień bez wsiadania na rower... Ale nie. Obiad w restauracji i stwierdzamy, że jeszcze objedziemy te Bieszczady całe rowerem zanim wrócimy do naszej pięknej Lubawy.

Wiec jeszcze tego dnia zrobiliśmy kilka kilometrów po górach, które ciężko było mi sobie wcześniej wyobrazić, że mógłbym je pokonać rowerem... Kilku kilometrowe zjazdy i podjazdy. Poruszanie się z prędkością ponad 70km/h na zjeździe z kilkunastu kilogramowym ładunkiem na bagażniku nie było zbyt łatwe. A serpentyny drogowe w tym nie pomagały. Dotarliśmy po kilku godzinach do bardzo przyjemnego hotelu. I jak to wieczór kolacja, chwila rozmów i spać.

27 lipca (9dzień) - Ruszamy do Sanoka do tego samego hotelu co mieszkaliśmy wcześniej w tej pięknej miejscowości.  Tego dnia poza kilkoma zjazdami i podjazdami nic szczególnego się nie dzieje. Sanok zwiedziliśmy i poszliśmy spokojnie spać.


28 lipca (10dzien)
- pobudka po godzinie 3:30 bo o 4:27 mamy już pociąg do Krakowa. Sanok, żegna nas kolejny raz deszczem ale po 5godzinach jazdy w pociągu dojeżdżamy do Krakowa, który postanawiamy sobie pozwiedzać i w końcu porządnie odpocząć i wyluzować i tutaj nasza wyprawa rowerowa się kończy.

Z Krakowa do Iławy na drugi dzień również wracamy pociągiem.  Tego już lepiej opisywał nie będę  powiem tylko, że PKP ani trochę mnie nie zaskoczyło.
Teraz tak w ramach małego podsumowania. Dziękuje każdemu któremu udało sie to przeczytać i dotrwać do tego momentu.

Każdemu, kto w nas wierzył, że uda nam się to zrobić i się udało chociaż nie było lekko i tak łatwo jak to może wydawać się na zdjęciach.  Ciężko to opisać a nawet opowiedzieć. Dodaje kilka zdjęć z wyprawy. DZIEKUJE bardzo.
Urlop spędzony trochę inaczej niż wszyscy. POZDRAWIAMY!!
WARTO WALCZYĆ I SPELNIAĆ SWOJE MARZENIA

Damian Maciołek i Błażej Grochocki

Warto wspomnieć, że Damian i Błażej w 2021 roku wybrali się rowerami z Zakopanego do Lubawy.