Marek Borkowski. Syn organisty z Kazanic zakochany w sporcie i kulturze wschodu (rozmowa)

Opublikowano:

Panie Marku, jak to się stało, że skusił się pan na start w wyborach samorządowych. To był pana pierwszy raz… i od razu spory sukces, bo został pan wybrany przewodniczącym Rady Powiatu Iławskiego.

- Całe moje życie zawodowe było związane ze szkołą i sportem. Szczególnie będąc dyrektorem szkoły, wykluczałem jakąkolwiek politykę. Szkoła bardzo mnie angażowała i nie chciałem być papierowym dyrektorem. Przyszedł czas likwidacji gimnazjów (nie mylić proszę tego z reformą), który rozpoczął nowy etap życia zawodowego. To był trudny czas osobistych rozterek. Środowisko tej szkoły było na tyle mi bliskie, że trudno było się z tym wszystkim pogodzić. Tym bardziej, że w mojej ocenie, przyczyn ewentualnych problemów edukacji nie należało szukać w gimnazjach. Nie godząc się na likwidację gimnazjów zmuszony zostałem do rezygnacji z pracy w szkole. W tym czasie podjąłem pracę w Miejskim Ośrodku Sportu i Rekreacji w Nowym Mieście Lubawski i to też był czas, kiedy podjąłem decyzję o kandydowaniu do rady powiatu. Praca w radzie to praca z ludźmi i dla ludzi, czyli bardzo podobnie, jak w szkole tylko na innym poziomie i zupełnie z innej strony.

Można powiedzieć, że Pana życie zawodowe związane było wile lat z oświatą. Od 1999 roku był pan dyrektorem Gimnazjum im. Biskupów Chełmińskich w Lubawie, aż do momentu likwidacji tych szkół, wcześniej nauczycielem wychowania fizycznego. Co Pan czuł, kiedy pojawiły się opinie o „szkodliwości” gimnazjów i pomysły na ich likwidację?
- Pracowałem w wyjątkowym gimnazjum. Poza nową infrastrukturą było w nim dużo różnych społeczności, nowości, łamania schematów ale też i tradycji tych lokalnych, jak i tych polskich. Poza tym, byliśmy szkołą, która nie tylko dawała wiedzę i umiejętności ale stwarzała warunki do wypoczynku. Jak to pięknie ujęła jedna z uczennic, na pytanie, co robi w bibliotece, odpowiedziała, że „tu nawet fajnie jest posiedzieć”. Poczucie szeroko pojętego bezpieczeństwa, które daje płaszczyznę do budowania wielu dobrych projektów. Ten klimat tworzyli ludzie – nauczyciele, uczniowie i ich wspaniali rodzice, cała administracja i obsługa, przyjaciele gimnazjum - sponsorzy.

Nasi absolwenci często pokazywali swoją wyjątkowość w sposobach zachowania. Byli uśmiechnięci i aktywni, za co im bardzo dziękuję, bo to było wyjątkowe i niepowtarzalne. To wszystko budowaliśmy wspólnie! Były też problemy, które nauczyliśmy się rozwiązywać. Najprościej rzecz ujmując: to była szkoła dialogu społecznego. Szkoda tylko, że pani minister nie potrafiła mi osobiście odpowiedzieć na pytanie dlaczego likwiduje takie gimnazja (przypomnę, że lubawskie gimnazjum było wysoko oceniane przez Warmińsko-Mazurskie Kuratorium Oświaty).

Żałuje pan, że tak się sprawy ułożyły?
- Niczego nie żałuję, to już jest  historia, na którą nie mam żadnego wpływu. Był to dla mnie najlepszy czas pracy zawodowej. Poznałem wielu ciekawych młodych ludzi, którzy mam nadzieję, nasze gimnazjum będą pamiętać jako największe wydarzenie w swoim życiu. Pracowałem z ciekawymi nauczycielami, którzy mnie uczyli każdego dnia, że są warci zaufania i uwagi. Administracja i obsługa była wspaniałym uzupełnieniem wszelkich działań szkolnych. Do dzisiaj utrzymuję kontakt z młodzieżą, która już na innym polu, a nawet gdzieś poza granicami kraju udowadnia, że jest przygotowana do wyzwań życiowych. To daje mi satysfakcję z dobrze wykonywanej pracy.

Dowiedziałam się, że pochodzi pan z Kazanic w Gminie Lubawa i że pana tata był wiele lat organistą w tamtejszym kościele. Proszę opowiedzieć trochę o swoim dzieciństwie, rodzicach, rodzeństwie itd.
- Tak naprawdę muszę wspomnieć również o Prątnicy, bo pierwsze 3 lata swojego życia spędziłem razem z rodziną właśnie w Prątnicy, gdzie mój ojciec - Kazimierz zaczął pracować jako organista w miejscowej parafii. Dopiero od 1970 roku rodzice przeprowadzili się do Kazanic, co było spowodowane zmianą miejsca pracy przez ojca. Tak, jestem dumny ze swojego taty, a tak naprawdę „tatusia” bo tak do dzisiaj wszyscy się do niego zwracamy. W swoim zawodzie przepracował aż 51 lat, mogę powiedzieć, że jego całe życie to praca w kościele jako organisty i zakrystiana. To on, jeden wśród organistów na wsi prowadził chór na cztery głosy, który koncertował na najważniejszych uroczystościach (pracował nie z profesjonalistami a pasjonatami muzyki i śpiewu). Byli to rolnicy i mieszkańcy Kazanic. Pamiętam ich próby i spotkania w naszym domu (organistówce) – nie można było zasnąć, a ojciec był bardzo uparty w dążeniu do uzyskania odpowiedniego efektu głosu. Kończono tylko po wyuczeniu się wszystkiego. Może jeszcze jedna ciekawostka związana z pracą ojca.  Codziennym rytuałem było dzwonienie w kościele o 12 godzinie. To było tak perfekcyjnie wykonywane, że można było ustawiać zegarki. Zawsze było włączane radio Jedynka, gdzie emitowany był sygnał z wieży Mariackiej  Krakowa i tylko wtedy można było pociągnąć za linę, która napędzała dzwon obwieszczając godzinę 12. Wokół wydarzeń związanych z działalnością ojca, zawsze blisko była mama Halina. To jej starania o dom, o nas dzieci, cały ten komfort pracy ojca dawały takie możliwości. Ona była też inspiratorem wielu zmian i  powiem, że wiele razy miała rację. A ja, cóż jako młody chłopak cieszyłem się życiem, które od najmłodszych lat było związane ze sportem. Pamiętam swoją pierwszą piłkę nożna, o którą bardzo dbałem, pierwszą piłkarską koszulkę, na której sam przyszywałem, wcześniej wycięty numer z okładek książek, numer 7. I tak już zostało, piłka była ze mną zawsze i wszędzie. I wtedy już wiedziałem, że sport będzie ważny w moim życiu. Wtedy każdy z nas, rodzeństwa, miał swoje zadania domowe prócz tych obowiązkowych - szkolnych. Nie było łatwo to wszystko pogodzić.  Zwłaszcza, że byłem jedynym chłopakiem między trzema młodszymi siostrami, którymi musiałem się też opiekować, kiedy rodzice pracowali. Najpierw były obowiązki domowe i szkolne a dopiero mogłem myśleć o piłce.

Syn organisty to często ministrant a bywa, że po latach duchowny. Miał pan takie pomysły, a może rodzina miała? Jaki ma pan stosunek do wiary?

- W  moim przypadku było inaczej, oczywiście sam też chciałem być ministrantem. Mając ojca organistę nie było to takie łatwe. Ojciec powiedział, że jeżeli będę chodził na wszystkie msze, to mogę się zapisać. Po namyśle stwierdziłem, że chyba będzie to niemożliwe. I nie dane było mi sprawdzić się w roli ministranta. Powołania do służby kapłańskiej też nie dostałem. Jeśli chodzi o mój stosunek do wiary -  jestem wierzący i  zostałem wychowany w tej wierze i tak już zostanie.

W latach wczesnoszkolnych na pewno był ktoś, kto tę miłość do sportu pielęgnował…
- W mojej rodzinie nie było żadnych tradycji związanych ze sportem. Ja jak zacząłem „biegać za piłką” często słyszałem, że jak ty zamierzasz żyć z tego sportu?! W tym czasie nie ceniono zawodu nauczycielem wychowania fizycznego. Zresztą w tym czasie w Kazanicach nie było nawet takiego nauczyciela. Ten przedmiot był dodatkiem - uzupełnieniem etatu. Poza piłką nożną miałem też sukcesy w tenisie stołowym. Powiem krótko, wszystko co w moim życiu się działo było związane ze sportem, który sam w sobie pielęgnowałem. Po latach trafiłem do Liceum Ogólnokształcącego w Lubawie i tam pierwszy raz spotkałem nauczyciela wychowania fizycznego i pierwszy raz ćwiczyłem w sali gimnastycznej ( 9x18 metrów). Już będąc uczniem pierwszej klasy LO zostałem wybrany na przewodniczącego LZS Kazanice, którym kierowałem do czasu kiedy zdałem egzaminy wstępne na Akademię Wychowania Fizycznego.

Gdyby dziś miał pan podejmować decyzje w sprawie studiów i zawodu, byłaby podobna?
- Bez wahania sport i bez wahania wychowanie fizyczne w Akademii Wychowania Fizycznego (obecnie AWFiS) w  Gdańsku o specjalności trenerskiej.

Nie tylko sport pan uprawiał i uprawia, ale angażuje się pan w sprawy związane ze sportem, działa pan w klubach. Słyszałem, że jednego z nich jest pan założycielem. Proszę opowiedzieć te historię?

- No tak, sport ściśle związany jest z działalnością klubową. Było tych klubów kilka, były różne funkcję. Największe sukcesy odnosiłem jako trener w Motorze Lubawa, później w Copernicusie Lubawa (który sam zakładałem). W międzyczasie byłem też trenerem reprezentacji województwa warmińsko-mazurskiego oraz  wiceprezesem ds. piłkarstwa kobiecego w Olsztynie przy Warmińsko-Mazurskim Związku Piłki Nożnej.

Czego według pana sport uczy w codziennym życiu?

- Sport przede wszystkim uczy nas życia tj. komunikacji z ludźmi. Z tymi, których lubimy i z tymi, z którymi mamy jakieś problemy.  Uczy nas systematyczności, pokory, szacunku szeroko pojętego, i chyba to co jest najważniejsze, że zawsze możemy mieć wpływ na zmiany w swoim życiu. Przez to, że jesteśmy przedstawicielami konkretnych społeczności, narodowości czy kraju, wyrabia się w nas poczucie dumy i bycia potrzebnym.

Czy jest coś, czego nie toleruje pan w zachowaniu innych osób?
- Jest to coś, co zaraz pewnie stanie się normą współczesnego życia społecznego i na co się nie godzę – mówię o chamstwie. Można mieć rożne spojrzenia, różne poglądy ale nic nas nie usprawiedliwia jeśli chodzi o takie zachowanie.

Proszę powiedzieć, czym pan zajmuj się aktualnie zawodowo i czy spełnia się pan w tej pracy?
- Aktualnie pracuję w Miejskim Ośrodku Sportu i Rekreacji w Nowym Mieście Lubawskim. Zadaniem moim i jednostki jest dbanie o infrastrukturę - bazę  i rozwój sportu w tym mieście, co zaowocowało remontem stadionu miejskiego. Wspólnie z burmistrzem i radą miasta zmieniamy i dostosowujemy całą infrastrukturę do potrzeb działających na terenie miasta klubów i organizacji.

Słyszałam tez opinie o panu, że jest pan rusofilem… Skąd ta miłość do Rosji. Wiem, że zna Pan dobrze ten język, kulturę tego kraju…
- Szkoda, że nie znam tych, którzy wyrobili taką opinię, bo chętnie podyskutowałabym na ten temat. Zainteresowanie jest faktycznie, nie tyle samą Rosją, co w ogóle wschodem, pamiętając o pozostałych krajach takich jak Litwa, Białoruś czy Ukraina. Bardzo dobra znajomość języka pozwala inaczej, głębiej poznać kulturę tych krajów, która bardzo często powiązana jest z historią i  losami Polski I Polaków. Poza tym, duża część społeczności naszego powiatu ma swoje korzenie na wschodzie i uzasadnione są działania w tym zakresie. Myślę, że tej naszej niełatwej historii możemy przysłużyć się będąc w kontakcie z ludźmi, opowiadając o swoich problemach i jednocześnie wysłuchać innych. Ja jestem zaangażowany w pomoc w warszawskim Liceum Polonijnym, które przyjmuje potomków zesłańców czy w ogóle Polaków, którzy do dzisiaj mieszkają tam na wschodzie, ale chcą uczyć się w ojczyźnie ich dziadów. Działam również aktywnie w projektach Domu Pojednania i Spotkań Św. Maksymiliana Kolbego w Gdańsku, który mnie wiele nauczył, szczególnie w tych trudnych historycznych zaszłościach a nawet w wrogości do tych krajów. Wspólne spotkania przedstawicieli różnych krajów, różnych narodowości dają poczucie nieustannych możliwości zmian, które tak naprawdę zależą tylko od nas samych.


Niedługo minie rok odkąd jest pan w radzie powiatu. Czy uważa pan, że lokalna działalność samorządowa ma wymierne efekty jeśli chodzi o wpływanie na życie mieszkańców?
- Mogę powiedzieć, że minął ten rok bardzo szybko. Myślę, że pracę w radzie nie zawsze determinuje czas a jakość prowadzonych spotkań, rozmów i wspólne osiąganie zaplanowanych celów ale również ich ważenie (kto i co pierwsze a potem w kolejności następne). Zdecydowanie tak lokalna samorządowa działalność ma wpływ na wymierne korzyści i bezpośrednie przełożenie na standard życia mieszkańców. Jesteśmy wyjątkowym powiatem, o wyjątkowych walorach, wyjątkowych społeczności - różnych ale aktywnych i utożsamiających się ze swoim regionem. Mamy wiele powodów do zadowolenia, szkoda tylko, że jest więcej pomysłów niż możliwości - pieniędzy na ich realizację. Nie wszystko funkcjonuje tak jak byśmy chcieli. Uwarunkowania polityczne, finansowe jak i czasami czynnik ludzki - my sami, nie umiemy sprostować wymaganiom czasu. Kontakt z samorządami, mieszkańcami daje poczucie należycie wykonywanej pracy. Przypomnę co mówiłem w swojej kampanii i wciąż to podkreślam -  człowiek jest kierunkiem moich działań i to będzie przyświecać mi w pracy samorządowca. Dziękuję za możliwość spotkania się z mieszkańcami Powiatu Iławskiego  za Państwa pośrednictwem.

www.powiat-ilawski.pl (M.Rogatty)


Marek Borkowski do polityki lokalnej wszedł zdecydowanym krokiem. Pierwsza kadencja i od razu został Przewodniczącym Rady Powiatu Iławskiego

Okres studiów w Gdańsku. Marek Borkowski na dole zdjęcia, po prawej stronie

Marek Borkowski miał zaszczyt uczestniczyć w kampanii do Europarlamentu premiera Jerzego Buzka 

Obóz wędrowny po górach. Bohater artykułu pierwszy z prawej

1 września 1999 rok. Otwarcie gimnazjum w Lubawie. Marek Borkowski jako dyrektor szkoły podczas  inauguracji roku szkolnego

Marek Borkowski jako kilkumiesięczny bobas

Z rodzicami Haliną i Kazimierzem i siostrami: Alicją, Renatą i Katarzyną 

Fot. Archiwum prywatne