Wszystkie dzieci pani Krysi. Pamięci Krystyny Birken 1944-2021

Opublikowano:

„Taki mały, taki duży, może świętym być. Święty kocha Boga, życia mu nie szkoda, Kocha bliźniego, jak siebie samego.” – śpiewała Arka Noego. Taka była Krystyna Birken, która przez dekady opiekowała się dziećmi w lubawskim kościele. Była zawsze przy nich, troskliwa i pełna ciepła. Odeszła po cichu, na swoich warunkach. Miała 77 lat.

Przedszkola były dwa. Stare przy ulicy Kupnera, a drugie „nowe” przy Rzepnikowskiego. Lata 80. XX wieku pamiętam jak przez mgłę. To było moje dzieciństwo.

Babcia Helena Bulińska w każdy poniedziałek odprowadzała mnie na lekcje religii, które dla przedszkolaków prowadziła siostra Cecylia i pani Krysia w małej salce katechetycznej. Nazwa „salka” była adekwatna do miejsca, w którym się spotykaliśmy. Był to ceglany, niewielki, parterowy budynek na rogu ulicy Kupnera i 19 Stycznia. Salka nie przetrwała do naszych czasów, a w jej miejscu stanął nowoczesny gmach Banku Spółdzielczego.

Tam też spotkałem po raz pierwszy panią Krysię, którą dzieci nazywały ciocią Krysią. Była niewysoka, ale jej twarz zawsze wypełniał szeroki uśmiech. Pamiętam, że opiekowała się dziećmi z tego drugiego, czyli „starego” przedszkola. Pomyślałem sobie, mają szczęście.

Były to czasy trudne. Religi nie wolno było uczyć ani w przedszkolach, ani w szkołach. Dlatego mała salka dosłownie puchła od tłumów dzieci i ich rodziców. Budynek był w bardzo złym stanie technicznym, a twarde, zielone ławki pamiętały chyba jeszcze czasy powojenne.

Dlatego z myślą o zapewnieniu godnych warunków do nauki dobudowano do plebanii przy ulicy Kościelnej nowe skrzydło, w którym miały odbywać się lekcje katechezy. Nowy gmach powstał w latach, gdy lubawską parafią władał proboszcz ks. Bernard Kwiatkowski.

Ale pani Krysia swoje życie z Kościołem związała znacznie wcześniej. Od najmłodszych lat była bardzo pobożna i z chęcią brała udział we mszach a także życiu miejscowej parafii. Nic dziwnego, że ta pobożność sprawiła, że postanowiła związać swoje życie z Kościołem. Jej wybór padł na niełatwy zawód katechety. Choć w jej przypadku katecheta to słowo zbyt małe i nieadekwatne do tego, żeby opisać, jak wiele rzeczy robiła dla lubawskiej parafii.

Pierwsze zajęcia dla najmłodszych dzieci w wieku przedszkolnym musiała poprowadzić za czasów proboszcza Alfonsa Sylki. Jednego z pierwszych proboszczów w Lubawie.

Zawód katechety w tamtych czasach wymagał wielkiej odwagi, bo władzom komunistycznym zależało na tym, żeby nowa Polska była krajem, w którym Kościół odgrywa marginalną rolę.

Ale pani Krysia nie zrażała się tym. Wiedziała, że będzie potrzebna w parafii, żeby uczyć małe dzieci religii, organizować grupy dziewczynek do sypania kwiatów na procesję Bożego Ciała czy w końcu do procesji do Lip. Była członkiem chóru kościelnego a także członkinią organizacji kościelnych, m.in. kółka różańcowego. Ukochała sobie Boga miłością bezwzględną i bezinteresowną, to przynosiło jej radość, ale również dzieci, których całe pokolenia dorastały pod jej opieką. Dlatego wielu małych lubawian mówiło do niej po prostu ciocia. Taka była. Ciepła, empatyczna, zawsze chętna do pomocy.

Energię do działania czerpała z innych, a dokładniej z radości, którą sprawiał jej zwykły uśmiech na twarzy i podziękowania. A osób, które mogłyby jej dziękować, są tysiące.

Nie ma w Lubawie osoby, która nie znała osobiście pani Krystyny. Dlatego stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób w mieście, a jednocześnie najbardziej skromnych. Trudno pojąć, jak musiała być dobrze zorganizowana, żeby brać na siebie odpowiedzialność za tyle różnych dziedzin.

Pierwsza komunia święta to ogromne przedsięwzięcie logistyczne. Dla dziecka, które ma po pierwsze przyjąć komunię, to wielkie wydarzenie, któremu towarzyszy stres i trema. To prawda, że przed samą uroczystością odbywają się próby. Ale jak zapamiętać naraz tyle szczegółów? Trzeba wiedzieć, w której ławce usiąść, kiedy wstać z niej i ustawić się we właściwym rzędzie w kolejce do ołtarza. Przyznaję, że nawet po tylu latach widmo nieuniknionej pomyłki wywołuje we mnie poczucie lęku. Na szczęście nad wszystkim czuwała pani Krystyna, która nie dość, że znała na pamięć kolejność, w której dziecko ma podejść do ołtarza, to potrafiła też zawładnąć nad sforą żywiołowych dzieci. Uspokoić ich, dodać otuchy i pewności siebie, której tak bardzo brakowało w tym ważnym momencie.

Wbrew temu, co nam dorosłym się może wydawać, pierwsza komunia jest wielkim i do tego bardzo stresującym wydarzeniem dla kilkuletnich dzieci. A obecność pani Krysi dodawała maluchom poczucie bezpieczeństwa, pewności, że ktoś przy nich jest. Była naszym aniołem stróżem, który był zawsze przy nas, gdyby zabrakło odwagi, żeby postawić kolejny krok.

Pani Krysia żyła bardzo skromnie, nigdy nikogo nie prosiła o nic. Wprost przeciwnie. Była w stanie podzielić się z innymi wszystkim, co miała. Poświęcała swój czas bezinteresownie na rzecz innych. Uczyła i każdy, kto ją spotkał, mógł liczyć na jej dobre słowo. Nie ma recepty na udane życie, ale być może jednym z sekretów szczęścia jest uśmiech, a ten towarzyszył jej zawsze.

Nigdy na nic się nie skarżyła. Wprost przeciwnie, z uśmiechem i pokorą przyjmowała wszystko to, co spotykała na swojej drodze. Być może mogła założyć rodzinę, bo przecież kochała dzieci, ale wybrała inną drogę. Całe życie poświęciła dzieciom i Kościołowi. Całe życie wypełniała jej modlitwa i pokora.

W ostatnią sobotę pożegnały ją tłumy. Byli wśród nich księża, których prowadziła po raz pierwszy do komunii, były matki z dorastającymi dziećmi, które uczyła katechezy. Cokolwiek by nie powiedzieć, to Krystyna Birken łączyła pokolenia przez kilka dekad jako opiekunka i bardzo dobra nauczycielka.

W przyszłym roku do komunii przystąpi kolejne pokolenie małych lubawian. Pewnie będą zestresowani i przerażeni jak ja. Ale spokojnie, nie muszą się niczego bać. Pani Krysia, wielki mały Człowiek, czuwać będzie nad Wami prosto u aniołów.

Tomasz Reich

foto: mz               
Materiał dzięki uprzejmości kurier-ilawski.pl